,

MACIERZYŃSTWO /10/

„Ty sobie nie poradzisz bez nas. Będziesz za bardzo tęskniła. Nie dasz rady sama”.

Jako przywiązana do swoich rodziców jedynaczka wielokrotnie słyszałam takie zdania. Były one zbudowane na obserwacjach, jakie rodzice czynili, kiedy wyjeżdżałam na tydzień do babci, na kilkudniowe wycieczki szkolne. Tęsknota za nimi i domem okazywała się tak trudna do zniesienia, że wielokrotnie kończyła się wcześniejszym powrotem, łzami, niejednokrotnie gorączką i wręcz chorobą, byle jak najszybciej dostać się do domu.

Nie widziałam w tym nic złego. Czułam, że tam jest mi najlepiej i tyle.

Problem zaczął się, kiedy chcąc podjąć próbę usamodzielnienia i wyjazdu na studia, mając w sobie niewielką siłę, zostawała mi ona zabierana właśnie takimi zdaniami, niewiarą w możliwość przetrwania celem realizacji własnych marzeń. W tych wszystkich zdaniach ukryty był przekaz: „Nie wierzę w ciebie. Nie wierzę, że przeżyjesz bez nas”.

Całkiem niedawno przeczytałam zdanie: „Nadopiekuńczość jest formą utajonej agresji”. Bardzo długo nad tym myślałam
w kontekście starszego syna, którego już od kilku lat wypuściliśmy z rodzinnego gniazda, a także kolejnego, który również za moment wyjedzie studiować. I choć gdzieś rodził się i jest ciągle obecny ból rozstania, łzy, kiedy patrzę na pusty pokój, łóżko, to jednak nigdy nie dałam po sobie poznać, że chcę, by dziecko zostało przy mnie na zawsze.

Trzymam się tego, że urodziłam dzieci dla Boga i świata, nie po to, by zatrzymać je dla siebie. Wiem, że Bóg chroni moje dzieci, gdziekolwiek pójdą. I zrobi to o wiele lepiej niż ja sama w zaciszu mojego domu, zamkniętej twierdzy maminej miłości.

On zbawił cały świat i jako jego Pan i Władca ma moc zaopiekować się moimi dziećmi wszędzie. A może właśnie one będą tą nadzieją, której potrzebuje spragniony świat. Jakże miałabym chować ich pod korcem matczynej nadopiekuńczości?

Świat potrzebuje nas, a my świata, bo w nim też jest obecny nasz Bóg i Jego łaska. To, że mamy władzę rodzicielską nad naszymi dziećmi, oznacza, że jesteśmy tą szczególnie wybraną dwójką dorosłych, którzy mają na nasze potomstwo największy wpływ. Żaden inny dorosły nie ma takiej mocy nad moimi dziećmi. Ta władza jest ogromna. Nauczyciel
w szkole może wpływać na nie poprzez swoje słowa, naukę, którą przekazuje. Ja wpływam wszystkim – tym, co myślę, jak żyję, jak rozmawiam, jak milczę, czy się modlę, jak się modlę… I mój przykład da im siłę lub niemoc, ufność bądź niewiarę w siebie. Jeśli ja nie będę bała się świata, jeśli będę podejmować wiele inicjatyw, to ufam, że moje dzieci poradzą sobie na tej ziemi, bo swoją siłę do życia odnajdą najpierw we mnie, potem w sobie. I nawet, gdy nie będę im mówić,
że wszystko będzie dobrze, ufam, że one patrząc na mnie, same to kiedyś odkryją. Muszę im tylko na to pozwolić…

…odciąć niezdrową pępowinę, dodawać odwagi, wierzyć w nich i w Tego, który wszystkim kieruje.

cdn.
Ewa Gawor

do góry